Do napisania tego artykułu natchnął mnie jeden z użytkowników naszego forum, któremu bardzo serdecznie dziękuję za wytrwałość w dyskusji. W sumie to było ich nawet dwóch, gdzie jeden po drugim nawiązaliśmy myślę niesamowicie ciekawy spór światopoglądowy, który przypomniał mi jednocześnie, że gdzieś w szufladzie znajduje się nieopublikowany felieton na bardzo podobny temat. Pisany był sporo czasu temu, bo aż 4 lata, ale na przestrzeni tych ponad czterech lat mój własny pogląd na sytuację mocno od tamtego czasu ewoluował i uczynił to pod naporem ogromnego bagażu doświadczeń z pomiarami, rozmów z osobami po obu stronach barykady, a także obserwacji rodzącego się tytułowego konfliktu, który wówczas jeszcze na dobrą sprawę nie istniał i rynek audio nie opierał się tak mocno na tematyce pomiarowej i płynącej z niej zarzutów, głupot i arbitralnych twierdzeń odbierających innym prawo do własnego zdania.
Toteż poznawszy ostateczną argumentację obu stron i widząc wiele powtarzających się wciąż elementów, może nawet trochę znudzenia już tym tematem, postanowiłem do publikacji wrócić. Ale nie jedynie odświeżając ją, tylko przebudowując fundamentalnie i przerzucając oś sporu na zupełnie inną stronę, która pomagała mi i nadal bardzo pomaga w zachowaniu w moim odczuciu zdrowego dystansu i jako takiej bezstronności, przy jednoczesnym nie negowaniu własnego gustu i preferencji.
Słowem wstępu
Artykuł ma za zadanie przede wszystkim sprowokować do pewnej refleksji nad tym, jak bardzo popadamy w skrajności, jak łatwo skupiamy się na jednej rzeczy zapominając kompletnie o innych, jak mocno jesteśmy w stanie zarówno naginać rzeczywistość do udowodnienia z góry sobie założonej tezy, ale też do czego możemy się posunąć by ową rzeczywistość odrzucić i zastąpić własną, jeśli tylko nie układa się po naszej myśli i eksponuje prawdę. Wreszcie, jak niewiele wciąż wiemy o sobie i mamy tendencję do szkodliwego spłycania istoty rzeczy tak bardzo, że powstają z tego później powielane np. na forach bzdury, głupoty i brednie.
Artykuł nie ma jednak kogokolwiek obrażać, poniżać, wyśmiewać lub przymusowo nawracać na jedyną słuszną modłę, moją czy czyjąkolwiek inną. Jeśli ktoś poczuje się obrażony w trakcie lektury, najlepiej uczyni zamykając kartę z jego treścią i po prostu robiąc dalej swoje, jeśli uważa że ma rację, nawet jeśli wg niego 2+2=5. Publikacja zakłada bowiem umiejętność krytycznego spojrzenia na siebie samego, jak też ogólnie na wiele współczesnych problemów tożsamościowych w branży audio, jednocześnie próbując dotrzeć do jakiegoś w tym wszystkim konsensusu. Choć może w wielu miejscach brzmieć gorzko i demotywująco.
Podziały, autorytety i dyskusje
Nie będzie zresztą specjalną tajemnicą, że od wielu lat nie potrafimy ze sobą dyskutować. Do tego cały czas się szufladkujemy, obrażamy, docinamy sobie wzajemnie. Ten jest głupi, ten jest głuchy, ten się nie zna, a ten jest sponsorowany, tego nie czytaj, tego nie słuchaj, kupuj to, weź tamto, ten sklep polecam, w tym sklepie nie kupuj etc. W efekcie rodzą się – nie tylko w audio, żeby była jasność – zarówno określone grupy osób połączone przekonaniami, celami i charakterystyką działań (w naszym przypadku: audiofile, audiosceptycy, hejterzy, komercyjni itp.), jak też i duża ich hermetyczność, która napędza się wzajemnie wyłącznie w ramach samej siebie, komunikując się ze sobą i tylko ze sobą, unikając dyskusji publicznej. Reszta bowiem i tak ich nie zrozumie, nie doceni, nie będzie miała żadnej możliwości wejścia w taką dyskusję, opluje i wyśmieje. Bo zawiść, bo złośliwość, bo szydera itd.
Notorycznie podchodzi się do strony przeciwnej jako tej, która w swoim przekonywaniu ma jakiś interes, realizuje ukrytą agendę. Trudno się temu dziwić, zwłaszcza po lekturze artykułu o marketingowym wykorzystywaniu forów. Prawda też, że na upartego każdemu można przypisać jakiś motyw jego działań. Wszystko jest nieistotne, jeśli sformułuje się już gotową tezę i wrzuci w jakimś medium. Ludzie nie będą często weryfikowali prawdziwości tychże twierdzeń. Założą prawdomówność. Jest to tymczasem najprostszy mechanizm wykorzystywany w popularnym teraz obiegu tzw. „fake news’ów”, czyli informacji niesprawdzonych lub celowo fałszywych. Jesteśmy tak zabiegani, że nie mamy czasu zweryfikować prawdziwości takich informacji. To też może powodować jakby automatyczne wyparcie określonych argumentów o większym stopniu skomplikowania z intencją późniejszej ich weryfikacji. Niestety wymaga ona czasu, którego się nie ma. Nigdy więc nie nastąpi. I tak do następnego razu.
Dlatego tak ważna jest normalna i otwarta rozmowa. Im bardziej tępiona i zwalczana jest dana grupa/osoba, tym bardziej zamyka się na jakąkolwiek argumentację. Zablokuje się na tym że ktoś ją obraża, poniża i wyśmiewa. Wszystko inne przestanie mieć znaczenie, wygodnie. Byłem świadkiem kilku już takich utarczek i mogę zaręczyć, że jeszcze nigdy w żadnej debacie tego typu, gdy weszły do gry emocje i obelgi, nikt nikogo do swoich racji nie przekonał. Przejście na wycieczki osobiste było od razu poddaniem całej dyskusji i podważeniem wszystkich argumentów jakich do tej pory się użyło, a które mogłyby być i nawet najbardziej merytoryczne, podparte solidną literaturą, a jednak zanegowane przez brak szacunku do rozmówcy. Było też celowo sprowadzane do takiej formy przez stronę przeciwną, aby mieć jednostronny, wygodny punkt wycofania się z dyskusji w której palił się już grunt pod nogami.
Czasami surowa krytyka czy wręcz epitety pochodzą jednak ze zmęczenia. Tak samo jak zagadkowe zniknięcia osób z forów audio, które postanawiają zająć się życiem i po prostu sobą. Staram się postawić w roli takiej osoby i faktycznie byłbym sam bardzo zmęczony i zrezygnowany koniecznością tłumaczenia innym fundamentalnych podstaw fizyki na poziomie szkoły średniej w imię słyszenia co rusz pod swoim adresem inwektyw. Od razu zaznaczę, że w żadnym wypadku sam nie aspiruję tu do żadnego tytułu i rangi, gdyż fizyka nigdy nie była mi potrzebna w takim wymiarze, w jakim pojawiła się przy temacie audio. Z tego względu wiedza z tej dziedziny nigdy nie była moim oczkiem w głowie, ani też nie pojawiała się później w wymiarze zawodowym. Akceptowałem że muszę zaliczyć określony materiał i tyle, życie toczyło się dalej, trzeba było robić co rusz w głowie miejsce na kolejne zaliczenia i materiał o większym prawdopodobieństwie wykorzystania w praktyce. Dopiero wraz z chęcią głębszego zrozumienia hobby jakim jest audio, tego co się słyszy, jak się słyszy, wreszcie pojawiły się konotacje wiedzy teoretycznej z praktyką. Dopiero tutaj i dopiero teraz. Naturalnie przy własnych brakach wiedzy dotychczasowej oraz czasu potrzebnego na jej uzupełnienie powodowało i powoduje to nie lada problemy, ale i stwarzało – wykorzystywane parę razy także i na moją szkodę – ryzyko manipulacji. Paradoksalnie, dzięki temu udało się pozyskać absolutnie przeogromne doświadczenie, także te życiowe, dlatego uważam, że mimo wszystko dobrze się stało i było to doświadczenie potrzebne, przydatne i oświecające, choć można było go sobie zaoszczędzić.
Prowadzi to do kolejnej konkluzji, że każdy z nas powinien znać swoje ograniczenia i możliwości. Najczęściej nazywa się to po prostu pokorą. Każdy powinien umieć spojrzeć krytycznie na siebie, własne decyzje, cieszyć się z tych mądrych, zaakceptować te głupie, wyciągnąć wnioski na przyszłość, aby móc lepiej i głębiej wsłuchać się w słowa ludzi mądrzejszych od nas. Są to bardzo ładne i okrągłe hasła, które często trudno jest wdrożyć w praktyce, gdyż wymagają po prostu pracy nad sobą i szczerej rozmowy przeprowadzonej w głowie z własnym ego. Ale jest to niezbędne, aby zauważyć chociażby jak wiele czasu marnuje się np. na komercyjnych forach kłócąc się o kompletne bzdury, banialuki i gusła. Rodzą się potem z tego przeróżne tezy rodem z fantastyki naukowej, które inni czytają i z racji prostego języka oraz przystępności chłoną jako logicznie brzmiące wyjaśnienie bardziej skomplikowanych i niezrozumiałych zagadnień. Prawda bowiem jest taka, że większość osób z wiedzą techniczną kompletnie nie potrafi jej przekazać w formie przystępnej, jasnej, klarownej, zrozumiałej dla przeciętnego zjadacza empetrójek, tudzież czasami nawet w formie jakkolwiek grzecznej i kulturalnej. Tu też wracamy do tego co pisałem o zamykaniu się na argumentację w sytuacji wzajemnego obrażania i udowadniania kto jest przysłowiowym „głupkiem” a kto nie. Tak powstaje błędne koło i w efekcie zaszufladkowanie się ludzi w ramach określonych grup roszczących sobie prawo do jedynej słusznej prawdy i monopolu na słuszność, a które po kolei sobie opiszemy i scharakteryzujemy.
Audiofile
Słowo audiofil ma swoją określoną definicję, ale też i funkcjonujące w społeczeństwie wyobrażenie, stereotyp. Dawniej audiofilem była osoba bardzo osłuchana, koneser z mnóstwem doświadczenia, do niemalże ekstazy rozpływający się w każdej nucie nagrania, znający ogromną ilość anegdot, ciekawostek i zagadnień historycznych dotyczących tak powstawania danej płyty, jak i życiowych perypetii jej twórców, a także naturalnie posiadająca konkretny sprzęt.
Później słowo audiofil kojarzyło się z osobą majętną, którą stać było na tenże sprzęt bardzo drogi, wykraczający poza pojmowanie i wartościowanie wyznawane przez typową osobę nie będącą aż takim napaleńcem w temacie audio. Powodowało to mnóstwo zazdrości, wyśmiewania, pukania się w głowę i szyderstw, a w skrajnych przypadkach wręcz nienawiści czy gróźb. Bo kogoś było stać i lepiej się mu powodziło, więc jakby już z automatu stawał się wrogiem, złodziejem który na pewno okradł innych i teraz wydaje na prawo i lewo zamiast pomóc biednym rodzinom i potrzebującym (tj. adwersarzowi).
Obecnie jednak słowo audiofil kojarzy się nie tylko z majętnością, ale też gotowością wydania tegoż majątku na rzeczy budzące ogromne wątpliwości co do faktycznego wkładu materiałowego, jakości wykonania, kondycji dźwiękowej. Są tu wykorzystywane bardzo proste mechanizmy socjotechniki, manipulacji, niedopowiedzenia, a także nieznajomości przez takie osoby fundamentalnych zasad fizyki, akustyki czy nawet i logiki. Można wodzić go za nos, przekonywać okrągłymi hasłami, naczytaniem się arcy-pozytywnych recenzji, w których jakiekolwiek dane wymierne na poparcie stawianych tam tez albo nie istnieją, albo są skrzętnie pomijane, albo interpretowane i ubierane w słowa tak, aby sprzęt wyszedł wyłącznie cudownie. Pomijając sytuacje oczywiście gdy tak faktycznie jest, bo sprzętu dobrze grającego na rynku mamy wcale nie tak mało.
Audiofilia nie wzięła się z jakichś niskich lub złych pobudek. Wręcz przeciwnie. Zrodziła się z pasji do muzyki, do dźwięku, do jak najwierniejszej jej reprodukcji i zaoferowania jak największej przyjemności słuchaczowi. Wyjątkowa muzyka, wyjątkowy sprzęt, wyjątkowi ludzie, wyjątkowa pasja i niemożliwa do powstrzymania chęć ogłoszenia tego całemu światu, pochwalenia się swoim sprzętem, swoim hobby, wymiany doświadczeń z innymi, podobnie myślącymi osobami.
Problemem nie jest bycie audiofilem, pasjonatem i entuzjastą, nie jest nim też kupienie sobie drogiego sprzętu (zwłaszcza jeśli jest on tego wart), a wyrobienie w sobie poczucia wyższości nad innymi, manii posiadania, konieczności gonitwy za lepszością w nieskończoność, a w efekcie stanów przypominających psychozę lub uzależnienie narkotyczne. Największym z nich jest jednak konsekwentne odrzucanie jakichkolwiek obiektywnych danych, faktów, autorytetów, a nawet elementarnej logiki i praw fizyki, byle tylko wszystko ułożyło się pod to czego audiofil chce osiągnąć i co słyszy.
Część osób wiąże to z samym zakupem i tym nietypowym dreszczem przy wydaniu bajońskiej kwoty, którą rozsądek odrzuca jakoby automatycznie, świadomością że robi się coś niezrozumiałego z punktu widzenia normalnego człowieka. Zgroza, gdy ma to charakter powtarzalny i mający na celu tylko i wyłącznie odczucie takiego dreszczu a nie realnej chęci korzystania ze sprzętu latami już na stałe i docelowo. To już faktycznie symptomy uzależnienia od zakupów samych w sobie. Osoby takie po prostu „muszą mieć”, często coś co jest całkowicie nowego, nieznanego. Nadaje im to posłuchu i prestiżu, które dla rasowego audiofila są rzeczami najwyższymi. Ale tylko w ramach tego faktycznego „rdzenia” tejże grupy. Recenzje zaś, które nie opisują ich własnego sprzętu w samych superlatywach, są nieprofesjonalne, a autor takiej recenzji głuchy, głupi lub po prostu niedoświadczony, zrobił coś nie tak, miał zły sprzęt, źle ustawiony itd. Wszystko bowiem co audiofil robi i kupuje musi mieć sens, znaczenie, zasadność, nawet jeśli sam w głębi duszy wie, że go nie ma. Mania posiadania i chęć, żeby nasze było zawsze najlepsze i najsłuszniejsze, wywołując podziw i szacunek, to rzecz, która była, jest i pewnie jeszcze długo będzie przyczynkiem do wielu kłótni, utarczek i obrażania się wzajemnie w mediach społecznościowych i na forach.
Tak też rodzą się ekstrema. Tkwiące w szponach tak wielkiej pogoni za dźwiękiem absolutnym, że doprowadzającym do wielu różnych wypaczeń i przesadyzmów. Magiczne dzwony poprawiające akustykę wnętrza, demagnetyzery płyt CD, wygrzewarki kabli, złote kolce pod kolumny, woreczki z mistycznym piaskiem za 500 zł sztuka do postawienia na kolumnach, a do stawiania na sprzęcie – kamienie stabilizujące… można wymieniać i wymieniać. Nie wspomniałem ani słowem póki co o tym właściwym sprzęcie, a więc kolumnach czy monoblokach w ekskluzywnych wydaniach w złocie, chromie i splendorze po kilkaset tysięcy nawet nie złotych, dolarów. Absolutnie nie mam nic do takich produktów, ponieważ jest to po prostu ich wydanie jak pisałem ekskluzywne, może też mające wartość kolekcjonerską, ale problem pojawia się, gdy takim materiałom przypisuje się magiczne właściwości i kolosalny wpływ na dźwięk. Przykładowo producent odtwarzacza przenośnego zamiast obudowy aluminiowej zastosuje złotą albo miedzianą, która komuś „zagra” lepiej przy fakcie, że w elektronice nie nastąpiła absolutnie jakakolwiek zmiana. Wówczas faktycznie zatraca się dystans do tej tematyki i bardzo łatwo wpaść w pułapkę własnego umysłu, który zaczyna kręcić się w efekcie placebo i wpada w śmiertelny korkociąg niekończących się zakupów, gdy następnego dnia to nie będzie już „tak” grało jak wczoraj.
Problem będzie tym większy, im głębiej i dosadniej będzie się chciało wyjaśnić takie zjawisko, albo po prostu przemówić sobie do rozsądku. Tu tak naprawdę należałoby zrobić pauzę i zacząć pisać w ogóle osobny felieton. Problem jest bowiem fundamentalny i dziejący się od lat. Sam również byłem w paru miejscach niczym rasowy „audiofil” i stąd też mogę wygodnie bazować na własnych doświadczeniach, zwłaszcza że w dużej mierze samodzielnie udało mi się z takowej pułapki wykaraskać. Po prostu złapałem się na kilku rzeczach i pomiarach, głównie sprzętu oscylującego wokół tematyki zasilania audio. Bardzo mocno pomogły też własne zabawy i doświadczenia z wpływem zasilania na uzyskiwane pomiary czysto akustyczne w ramach chociażby projektu ST3200A, ale też kilku innych nad którymi czy to pracowałem, czy też nadal pracuję. Nie jest mi jednak z tego powodu głupio. Wręcz przeciwnie. Traktuję to jako absolutnie bezcenne doświadczenie i chyba wreszcie ten pierwszy raz, gdy tak jaskrawo udało się skonfrontować twierdzenia określonych producentów z rzeczywistością i to widząc wszystko na własne oczy, nie tylko na zasadzie „wydaje mi się że słyszę różnicę”.
Audiofile często nie dają sobie tego racjonalnie wytłumaczyć. W zasadzie to nie dają sobie niczego racjonalnie wytłumaczyć. Widziałem już zbyt wiele takich przypadków, gdzie nie rozumiejąc podstawowych zasad funkcjonowania sprzętu elektronicznego próbowano nawiązać polemikę, przeplatając fizykę z mistyką i na odwrót, a gdy zderzano się z oporem i delikatnymi sugestiami, że wygaduje się bzdury i głupoty, następował wybuch pretensji i zbulwersowania. A czasami wystarczy po prostu ustawić inaczej kolumny, dać sobie jeden dzień odpoczynku by umysł i słuch wróciły do stanu wyjściowego, lub po prostu przestać czytać z wypiekami na twarzy materiały marketingowe nie mające zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, bo próbujące wspomnianej sztuki przeplatania. Wychodzi się z założenia, że klient jest za przeproszeniem „głupi” i nawet nie sprawdzi tego co tam napisano, albo nie będzie wiedział jak, vide chociażby tunelowane kwantowo bezpieczniki audiofilskie. Choć tutaj wchodzimy w zupełnie inny jeszcze problem, gdzie trzeba jeszcze umieć oddzielić ziarno od plew, czyli te treści i informacje, które delikatnie mówiąc nie trzymają się kupy, od tych, gdzie producent naprawdę dobrze i szczerze opisuje swój produkt. A ponieważ często po prostu nie da się tego uczynić, z premedytacją do gry wrzuca się kwestie personalne, animozje, niechęci, cenzurę, wolność słowa, szyderę, złośliwość, zazdrość itd. Wszystko byle tylko sprowadzić dyskusję na płaszczyznę personalnej wojenki, bo tak prościej będzie się wybronić. Zresztą ten artykuł również jest i będzie odbierany w taki sposób. Jednocześnie osoby takie wierzą do końca nie tyle w to co słyszą, bo przecież ich słuch jest absolutny i nieomylny, ale że będą w stanie takim zachowaniem i takim mniemaniem kogokolwiek do swoich racji przekonać.
Audiosceptycy
Jakby przeciwnym kompletnie biegunem dla audiofila jest audiosceptyk. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że nie do końca musi być to fortunne określenie per se i konieczne jest tu obszerne jego wyjaśnienie.
Osoby takie uznają dane pomiarowe za jedyne słuszne podejście do tematu analizowania możliwości sprzętu audio. Jeśli czegoś na wykresie nie ma, to znaczy że nie istnieje. O ile jest to podejście słuszne i poprawne, w pewnym momencie ewoluowało do skrajności takiej samej jak u audiofila, a więc odrzucenie ośrodka słuchu jako najbardziej ułomnego i podatnego na oszustwa zmysłu, traktowanie audiofila jako bogatego naiwniaka bez wiedzy, który jest w stanie tak bardzo się podniecić, że miesiącami powielać będzie to co mu się wydaje i czego się gdzieś naczytał, zarażając tym wszystkich dookoła. Stąd często stosowana przez takie osoby inwektywa „audiofools”.
Wokół konkretnych osób posiadających konkretny sprzęt pomiarowy tworzy się czasami grupa wręcz „wyznawców”, niemalże jak w sekcie wyznającej swojego guru. Tak stan rzeczy opisał jeden z naszych forumowiczów i o ile akurat uznałem to za trochę zbyt duży poziom emocji, po ich odrzuceniu i chłodnej analizie faktycznie może nosić to takowe znamiona. Jest to o tyle zrozumiałe, że jako ludzie mamy tendencje stadne, tj. organizowanie się wokół liderów, osób mających trochę większe predyspozycje do pełnienia konkretnych ról lub posiadające większą wiedzę w danym temacie. Procesy te nie są niczym złym, wręcz przeciwnie. Jednak istnieje fundamentalna różnica między sytuacją bycia po prostu osobą o większej wiedzy i chęcią dzielenia się nią z innymi, a narzucaniem swojego światopoglądu innym niczym jedyne słuszne prawo, tudzież roszczenia sobie odgórnie roli wiodącej i przywódczej.
Ta ostatnia rzecz to właśnie fundament problemu tejże grupy. Tak jak audiofile odrzucają dane pomiarowe i obiektywne fakty jako nieopisujące tego co słyszą, tak też audiosceptycy odrzucają możliwość posiadania własnego zdania i gustu, analizując wykresy w formie bezpośredniej, bezwzględnej i tak samo bezwzględnie przypisując im rolę nawet nie wiodącą, a totalnie negującą wszystko inne, bez zweryfikowania nawet czy użyta metodologia była poprawna.
Pytanie czy można być audiosceptykiem nie bazując na pomiarach? Okazuje się że tak, bo i tu zdarzają się skrajności. Tyczy się to zwłaszcza użytkowników bardziej budżetowego sprzętu, którzy są nieproporcjonalnie roszczeniowi i wybrzydzający, wymagając od sprzętu rzeczy, których ten po prostu nie jest w stanie w swoich pieniądzach zaoferować. O ile spokojnie znajdziemy sporo sprzętu, którego ceny są przesadzone lub znacznie przesadzone względem innych lub całościowo swojej własnej wartości, o tyle chęć nie dania nikomu zarobić przeradza się w pewnym momencie w swoistą manię prześladowczą. Zaczyna się galopująca negacja wszystkiego co produkowane seryjnie, zainteresowanie sprzętem bardzo niszowym i egzotycznym, kierunkiem chińskim, wzmacniaczami czy DACami robionymi samodzielnie ręcznie lub za kogoś na zamówienie i za ułamek ceny sprzętu sklepowego. Owszem, potrafi to zagrać naprawdę świetnie, ale niesie ze sobą spore ryzyko pod wieloma względami i niestety z mojego doświadczenia okazało się ono w paru kluczowych dla mnie sytuacjach śmiertelne (dla sprzętu). A także stresujące. Ten etap bowiem także przerabiałem w swoim życiu i tu także natrafiłem na skrajny materializm, dążenie do zarobienia wręcz po trupach (słuchawek).
Znacznie lepiej wygląda to w zakresie słuchawek właśnie, bowiem tam istotnie można trafić na świetne konstrukcje robione ręcznie i samodzielnie. Niemniej mimo to sprzęt źródłowy potrafi być niemalże wybijany ludziom młotkiem do głów, jako jedyna słuszna droga, aby nie dać się oszukać krwiożerczym firmom audiofilskim. A kto w ogóle rozważa zakup sprzętu ze sklepu, na pewno jest głupcem, którego trzeba nawrócić, a w przypadku stawiania oporu – wyśmiać. Świat kończy się na sprzęcie modyfikowanym, tanim, który „gra o trzy klasy lepiej” i „bije sprzęt za trzy razy większe pieniądze” (w obu przypadkach bez podania jakichkolwiek konkretnych modeli), który jest dowodem przezorności, roztropności, zaradności i mądrości swojego posiadacza. Tudzież po prostu ma maksymalny SINAD i to już samo w sobie jest dostateczną rekomendacją. Czyli znów jakby zataczamy koło i wpadamy w tematykę pomiarów jako jedynego prawdziwego wyznacznika.
Takim osobom, tak jak audiofilom, również nie da się wielu rzeczy wytłumaczyć. Jest to tym trudniejsze, że takie osoby operują często na faktycznej wiedzy i zrozumieniu konkretnych zjawisk fizycznych lepiej, niż my sami. Najczęściej osoby takie określają innych mianem głupców („audiofools”) z którymi nie ma sensu rozmawiać, bo ich wiedza kwalifikuje się na powrót do szkoły na zajęcia fizyki. Tak samo jak audiofile, tak też tutaj nie sądzę, aby ktokolwiek kogokolwiek był w stanie takim zachowaniem przekonać do czegokolwiek.
Hejterzy, trolle i prowokatorzy
Jest też w tym wszystkim i kolejna grupa, czyli osoby nienawidzące nie tylko audiofilów, ale i audiosceptyków, choć może najczęściej nie jednocześnie. Jest to o tyle ciekawe, że do tej pory mówić można było do tej pory tylko o niechęci wyrażanej do tej pierwszej. Obecnie jednak pomiary oraz obiektywne dane zyskują coraz bardziej na znaczeniu przy podejmowaniu decyzji zakupowych, toteż nawet komercyjne fora takie jak head-fi próbują swoich sił na tym polu.
Z reguły audiofilów tępi się i wyzywa jak pisałem wcześniej ze względu na ich bezrefleksyjne podejście do zakupów oraz same kwoty wydatków. Notorycznie podwalinami do nienawiści jest autentyczna zawiść, majętność, fakt czyjegoś narzekania lub nie bycia zadowolonym do końca nawet z drogiego sprzętu odsłuchowego, o którym adwersarz może sobie tylko pomarzyć. Niestety widać to i widać będzie jeszcze mocniej w sytuacji pogorszenia się stanu gospodarki i pogłębienia rozwarstwień społecznych. Biedni jeszcze bardziej zbiednieją, a bogaci jeszcze bardziej się wzbogacą, dlatego audiofile staną się jeszcze bardziej elitarnym klubem odbiorców, jeszcze bardziej zamkniętym i hermetycznym, może też bardziej butnym, choć to wszystko zależy od ludzi i nie każdy audiofil musi być z definicji snobistycznym bucem, tak jak nie każdy audiosceptyk bawić się w pomiarowy okultyzm.
Z kolei audiosceptyków tępi się z różnych powodów, choć największym z nich jest najprawdopodobniej opisywany już tendencyjny stosunek do pomiarów jako prawdy najprawdziwszej, która nie ma za zadanie korelować z czymkolwiek, a narzucać się ponad. Ma być wysoki SINAD i koniec, bez względu na metodologię, faktycznie popełnione błędy, inną konstrukcję głośników czy sprzętu, nieprawidłową aplikację itd. Jest to ślepa wiara w jedyną słuszną prawdę bez żadnych pytań po drodze.
Skupiając się jednak nadal na osobach z tendencjami do hejtowania, w przypadku budżetowości zauważyłem czasami występowanie samogloryfikacji. Oto bowiem w całej swojej ofiarności i geniuszu użytkownik samodzielnie zrezygnował z droższego sprzętu, bo mógł. Nie będzie płacił „wyzyskiwaczom” i nabijał kabzy ludziom z definicji pewnie nieuczciwym, którzy całe noce nie śpią tylko spiskują jak tu naciągnąć biednych ludzi na audio. Wszystko drogie lub inne niż od określonych dystrybutorów/sklepów to „badziewie”, a użytkownicy takich słuchawek to „jelenie” i inne zwierzęta dzikie lub hodowlane. Żeby nie było, wszystkie te określenia są bezpośrednimi cytatami z jednego z forów.
Hejter organizuje sobie po prostu krucjatę, licząc na poklask, reakcje, atencję i polubienia. Na pewno wszystkie recenzje są sprzedane, kupione, wynajęte i sponsorowane. Wszyscy kłamią, mają podpisane tajne aneksy do umów, jakieś profity, przyjmują zakulisowo skrzynki wódki i kiełbasę w zamian za pozytywne recenzje, lustra w ich domach pękają gdy się do nich zbliżą. Na pewno ich portfolio jest ubogie, słuch nie ten, kompetencje żadne, tor wadliwy, a wszystko to w ramach teorii spiskowych i wystawiania rekomendacji za pieniądze. Słowem: morza potworów, lasy demonów, a wszędzie wokół trociny i pleśń.
Wracając jednak na ziemię, nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że nie wszystko, co można przeczytać w zakresie sprzętu audio, jest uniwersalnie złe i pisane niezgodne z prawdą, nawet uwzględniając fakt, że każdy osąd jest mniej lub bardziej subiektywny. Tak samo jak pomiary mogą nie być do końca obiektywne, bo przecież bazując na określonym sprzęcie, metodologii i wielu zmiennych. Część osób będzie jednak po prostu uprzedzona do jakiejś grupy i pojmowała ją stereotypowo. Większość komentujących i atakujących postrzega bowiem ogół poprzez pryzmat zajść, wypaczeń i zboczeń będących jedynie moim zdaniem przykładami sytuacji ekstremalnych, do których potrafi doprowadzić mieszanka cech charakteru i zwykłego braku umiaru.
Najgorsze sytuacje są wówczas, gdy tak naprawdę ktoś doskonale zdaje sobie sprawę z tego jakie są fakty, co gra dobrze, co gra źle, czemu gra tak a nie inaczej, ale celowo będzie udawał przysłowiowego „idiotę” i pod płaszczykiem czy to eksperta, czy też laika, próbował sprowokować innych i przestawić dyskusję na z góry ustalone tory, tudzież po prostu wprowadzić zamęt, chaos i wzajemne obrzucanie się błotem. Taka osoba nie rozumie zagadnień audio, nie chce zrozumieć, nawet nie próbuje, ale wszystko i wszystkich będzie osądzać w sposób arbitralny i zaczepny. Jakiekolwiek próby przemówienia takiej osobie do rozsądku są stratą czasu i nerwów, a zastopowanie administracyjne spamu powoduje oskarżenia o gwałcenie wolności słowa, cenzurę albo samowolkę.
Owszem, ktoś może być po prostu osobą niespecjalnie mądrą i po wielu miesiącach, czasami nawet latach rozmów na tematy zagadnień audio, pod koniec i tak będzie tkwić w punkcie wyjścia, ale z reguły przyjmuje się, że są to działania celowe, obliczone na jakiś efekt. Czasami destabilizacja sama w sobie jest celem. Niekiedy chęć dokuczenia komuś. Rzadko, ale też się zdarza, że celem jest dane forum lub społeczność, bo akurat taką wolę wyraził np. konkurencyjny sklep lub jakiś producent, który ma na pieńku z daną społecznością.
Zwolennicy złotego środka
W tym wszystkim naznaczyć trzeba też specjalną, czwartą grupę, której nazwać do końca nie sposób, bowiem nie jest to ani ekstremizm empiryczny, ani ekstremizm naukowy, a coś idealnie pośrodku obu. Nazwijmy to roboczo „naturalnym balansem”, albo po prostu „złotym środkiem”, czyli połączeniem obu grup i ich przekonań, równoważąc zalety z wadami każdej z nich.
Fundamentem tego podejścia jest zaakceptowanie zarówno tego co się słyszy, jak i tego co się mierzy, starając się zrozumieć zarówno siebie samego i własny słuch, jak i to w jaki sposób dany sprzęt jest w stanie na to co odbieramy wpłynąć. Takie troszkę połączenie empiryzmu ze scjentyzmem, w praktyce będąc po prostu zdroworozsądkowym i analitycznym połączeniem anatomii, akustyki, neurobiologii i fizyki. Tłumacząc to na prosty język: korelujące ze sobą połączenie obiektywnych danych pomiarowych z subiektywnymi odczuciami w formie nierozłącznej części pomiarowej i opisowej. Łatwo zauważyć że tak właśnie tworzone są od dłuższego czasu wszystkie recenzje na moim blogu.
W tym podejściu, ani słuch, ani pomiar nie są autonomicznymi absolutami. Sprzęt może się bardzo podobać, ale mierzyć fatalnie. Może też mierzyć się fenomenalnie, ale nie przypaść do gustu słuchaczowi. Jednak nie na zasadzie „bo tak”, tylko z rzetelną argumentacją, u której podstaw leży nie tyle zwykła przyzwoitość i uczciwość w wydawaniu osądu, co po prostu wiedza na temat zależności między tymi dwoma światami.
Dobrym przykładem są tu urządzenia lampowe, gdzie poziom szumu i zakłóceń może być zauważalnie wyższy, ale nadawać wraz z przyjemną barwą bardzo atrakcyjnego w odsłuchu tonu muzyce. Czemu? Bo sprzęt skupia się często na drugiej harmonicznej, którą ludzi słuch odbiera jako coś przyjemnego. Z kolei np. często krytykowany za „suchość” ESS Sabre jest tak implementowany na ogół, że podkreśla się tam trzecia, nieparzysta harmoniczna, odbierana przez słuch niekorzystnie. W tych dwóch zdaniach opisałem w tym momencie podstawy przynajmniej kilkuset recenzji i łącznie kilku lat zażartych batalii na forach o to kto ma rację, kto co słyszy, jak grają DACi itd. I za tym właśnie stoi chęć zrozumienia tego co się słyszy i dlaczego, gdyż bez tego nie byłoby to możliwe.
Trzymając się wspomnianego złotego środka, w wielu aspektach, nie tylko audio, ale życia jako takiego, najważniejszy jest umiar. Tyczy się to również czegoś takiego jak swoboda wypowiedzi. Tak jak powinno się piętnować jej hamowanie i ograniczanie bez powodu, tak też winno się piętnować stan, w którym wolność i swoboda przeradzają się we frywolność i nieskrępowane wygadywanie bzdur odnośnie rzeczy elementarnych. Nie mówiąc o próbach przekonywania z ogniem w oczach innych, że czarne jest białe, bez żadnych konsekwencji i jeszcze się z tego śmiejąc na boku.
Najczęściej owe bzdury rodzą się w trakcie trwania etapu zakupoholizmu i audiofilskiego podnoszenia poprzeczki w poszukiwaniu głębi i ekspresji w dźwięku, czystości, jakości, należytej definicji. Następuje wówczas zakreślanie się pewnych granic, poza którymi każdy z nas przestaje już słyszeć różnice jakościowe, a skupia się wyłącznie na tych tyczących się samej prezentacji dźwięku. Powiedzmy że rozmiar talerza przestaje od pewnego momentu ulegać zmianie, tak samo zawartość, a zmienia się tylko ułożenie, proporcje i mieszanka użytych przypraw. Być może nawet pojawi się świadomość, że talerz ten ma swoje granice i odlany też nie jest do końca idealnie – tu zarysowanie, tam pęknięcie itd. I zagadką w tym wszystkim jest kto jaki posiada żołądek. A żeby się o tym przekonać, je się aż do przesady i obserwuje co się dzieje. Jest to najkrótsza i najlepsza chyba definicja takiego stanu.
Dla osoby rozsądnej, muzyka to swoiste suprema lex, czyli najwyższe dobro, a sprzęt jest tylko i wyłącznie portalem transferującym energię i moc w niej zawartą na słuchacza. Emocje płynące z podziwu piękna utworu muzycznego są tak mocne, że potrafią doprowadzić nawet i dorosłych ludzi do łez, chociażby realizmem i pełnią kobiecego głosu, czy przejmującym zawodzeniem wiolonczeli lub kontrabasu. Wszystko to pracować potrafi sumarycznie na takie same wrażenia, jakie towarzyszą czytaniu świetnej książki czy oglądaniu dobrego filmu. I tak jak ludzie organizują w domach małe biblioteki albo miniaturowe sale kinowe, oddając się swojej pasji kompletnie i bezgranicznie, tak też i czynią pasjonaci audio. Ale jeśli odrzucają przy tym absolutnie wszystkie fakty i wiedzę dostępną już na poziomie szkoły średniej, oddają się jej w zasadzie ślepo i nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wcale nie są rzadkie przypadki ukrywania przed współmałżonkami różnych zakupów albo branie kredytów na zakup sprzętu audio. A potem płacz i panika gdy nagle wydarzyła się jakaś rzecz losowa i potrzebne są natychmiast pieniądze na leczenie lub pomoc. Nie sztuką jest wydawać pieniądze na swoją pasję. Sztuką jest robić to mając nogę na hamulcu, aby w odpowiednim momencie wiedzieć jak i kiedy się zatrzymać.
Jeśli każda z poprzednio opisanych grup uważa, że jej podejście jest jedynym słusznym i sam osobiście musiałbym się w tym układzie zadeklarować, to podejście zdroworozsądkowe i wyważone byłoby dla mnie właśnie takowym. Tutaj ważne jest bowiem zarówno to, co kto ma do powiedzenia subiektywnie o danej parze słuchawek czy sprzęcie, ale też jak wygląda on obiektywnie z punktu widzenia konstrukcyjnego i przynajmniej podstawowych pomiarów dających jakąkolwiek możliwość zweryfikowania się wzajemnie i zadziałania jako swoisty bezpiecznik przed wspomnianym kompletowaniem sobie systemu audio na ślepo. To jest też klucz opisywanego tu podejścia.
Komercyjni
Wracając do tego co pisałem o coraz większej roli pomiarów w sferze decyzyjnej konsumentów, przekłada się to też na swoiste konflikty interesów z osobami nieco bardziej komercyjnie nastawionymi do audio, traktującymi je nie jako hobby, a bardziej przestrzeń do zarobku. Jest oczywistym, że w pewnym zakresie świadomość i krytyczność nie jest na rękę producentom sprzętu, bowiem ktoś może próbować weryfikować podawane przez nich dane techniczne, albo uzupełniać je o te parametry, którymi chwalić by się nie chcieli zbyt głośno. Oczywiście zakładając, że nie są to dane celowo sformułowane w sposób negatywny lub wprost sfałszowane, aby stworzyć pseudo-dowód na wadliwość opisywanych urządzeń.
W ślad za nimi idą oczywiście dystrybutorzy, bowiem zła prasa powstająca z recenzji i opinii opartych o rzetelne dane przekłada się logicznie na mniejszą sprzedaż. Sam osobiście bardzo lubię wiedzieć co kupuję i widziałem już wiele „numerów” jakie taki czy inny producent próbował przepchnąć np. w słuchawkach, choć w urządzeniach też się zdarzało. Przykład? Wysłanie na recenzję tzw. „selekta”, który grał znacznie lepiej po BT niż model przeznaczony do produkcji. Zastosowano prawdopodobnie lepszy układ Bluetooth z zaaplikowaną equalizacją. Czasami takie rzeczy dzieją się bez wiedzy producenta, bo na poziomie fabryki, która w Chinach lubi mieć ciągoty do „unifikacji” produkcji w ramach różnych partii produktów i stosowania po czasie tych samych (tanich) komponentów w różnych modelach słuchawek od bardzo różnych klientów-zleceniodawców. Zdarza się, że jest to podyktowane tym, że dostawca jakiegoś komponentu, np. przetworników, kończy ich produkcję, toteż fabryka szuka na własną rękę zamienników. I tak słuchawki grające fajnie nagle zaczynają dostawać przetworniki wielokrotnie tańsze i strojone zupełnie inaczej. A że często to na dystrybutorach (i sklepach) spoczywają obowiązki pełnienia roli animatorów sprzedaży i realnych reklamodawców, prościej jest wywierać naciski na osobę recenzującą, niż uderzać do producenta i później do fabryki z próbami wyjaśnienia sytuacji.
Tematyka pomiarowa może być też nie w smak recenzentom z tego że tak powiem klasycznego nurtu, którzy od lat operując wyłącznie na własnych odczuciach i wrażeniach, nagle są konfrontowani z czyimiś danymi pomiarowymi na zasadzie swoistego „sprawdzam”. Na zasadzie, że recenzentowi podobają się słuchawki mierzące się kiepsko, co może rzutować na jego autorytecie. W mniejszym stopniu tyczy się to audiofilów, ponieważ ich opinie – pozbawione danych obiektywnych – zawsze można podważyć jako subiektywizm, niekompetencję, problemy techniczne itp. rzeczy, których nie sposób będzie finalnie zweryfikować. Wejść na kompetencje pomiarowe jest już gorzej, bo trzeba się troszkę na tym znać i umieć udowodnić problem z metodologią lub celowo złe intencje, toteż tutaj zbijanie takich osób z tropu kończy się na ogół ucieczkami, pyskówkami i pomówieniami.
Prawda jest taka, że sprzedawcy sprzętu audio uwielbiają z tych trzech grup tą audiofilską, ponieważ jest to najbardziej „romantyczna” grupa, pisząca największą ilość treści o największej kwiecistości. W wymiarze komercyjnym również jest to grupa w zasadzie docelowa, ponieważ takie osoby najłatwiej przekonać. Kompletowane są całe systemy, a potencjalne problemy są „wyjaśniane” tak, aby użytkownik sam siebie przekonywał, że tak naprawdę to on lubi to co słyszy, że to kwestia wygrzewania 1000-1500 godzin, albo dokupienia jeszcze kilku elementów, albo wymiana na jeszcze droższy sprzęt, jeszcze większy i mocniejszy wzmacniacz, bo kolumny muszą być napędzone jakimś ogromnym potworem z mocą kilkuset W. To nic że użytkownik słucha muzyki na początkowych 1-2 W mocy. Prawdopodobnie nawet w ogóle nie padnie takie pytanie w rozmowie z użytkownikiem.
Jednocześnie sprzedawcy z reguły unikają jak ognia grupy audiosceptycznej, bowiem tam już jest jakby większa świadomość tego co można dostać i jak to powinno wyglądać. Audiofile przyjmują sporo rzeczy na wiarę i na słuch, a to daje ogromne pole do manewru. Sam czasami byłem podpytywany o to jak prezentuje się elektronika danego urządzenia i czy jest ono warte zakupu, zdarzało się że i w kosmicznych kwotach. Rzadko kiedy moje zdanie czy wprost odradzanie zakupu skutkowało tym, że dana osoba posłuchała i sprzętu nie kupiła. I tak np. kupuje się sprzęt pozbawiony zabezpieczeń, szumiący, albo celowo nieopisywany w zakresie SNR lub THD, bo producent zastosował tam układy dyskretne i to jeszcze mocno grzejące się, a ukryte pod przyklejonymi na stałe radiatorami. Oczywiście można powiedzieć, że nie ma czym się przejmować, bo to nie nasze pieniądze i finalnie nie nasz problem. Pokazuje to jednak pewne procesy.
Zresztą bardzo blisko od tego do przejścia w wykorzystywanie grupy hejterskiej celem osiągnięcia jakiegoś konkretnego efektu lub wpłynięcia na sprzedaż produktu X, marki Y, zaszkodzenia jednym słowem jakiejś swojej konkurencji. Były już przypadki wykorzystywania grup hejterskich, ale bardziej w wymiarze marketingu szeptanego z elementami czarnego PRu, ale też użycie botów do prowadzenia kampanii wybielających, np. przy okazji słynnego już KZ Drama.
Dla przeciwwagi i aby nie kreować wrażenia, że wszystko w tym audio to spisek i mistyfikacja, będą jednak też i sprzedawcy po prostu normalni. Zwykli (i na ogół bardzo sympatyczni) dystrybutorzy, producenci, sklepy, którzy i będą nam potrafili doradzić co kupić, i nie będą mieli problemów z ustosunkowaniem się do różnych treści/pomiarów, i potrafiący wyjaśnić pewne aspekty techniczne, jeśli tylko będzie taka potrzeba. Tak samo jak nie każdy audiofil musi trzymać się opisywanego wyżej ekstremum, albo osoba operująca na pomiarach musi należeć do „sekty” takowych, tak też i w tej grupie występują zarówno przesilenia postaw, jak i całkowita normalizacja. Jacyż to producenci? Przykłady? Nie chciałbym wskazywać, ponieważ – niestety – sami jako konsumenci musimy się o tym przekonać, natomiast nic jest wieczne i zdarzało się, że producent którego bardzo lubiłem i miałem jego produkty, wprowadził jakieś zmiany i wszystko zaczęło podupadać. Jakość wykonania, jakość dźwięku, kontakty z użytkownikami, wsparcie… wszystko jednym słowem. A mi, jako osobie która się pod tym podpisywała, finalnie było głupio, choć tak naprawdę żadnego wpływu przecież na to nie miałem i mieć nie mogłem (brak zdolności profetycznych).
Audiofile kontra audiosceptycy – kto ma rację?
Tak naprawdę sporo racji mają zarówno zwolennicy złotych uszu, jak i oscyloskopu, a oś podziału przebiega dokładnie w miejscu, w którym jedna strona zaczyna negować/odrzucać drugą. Audiofile i audiosceptycy powinni tymczasem iść ramię w ramię, trzymając się za ręce, korzystając zarówno z dobrodziejstw nauk ścisłych, jak i humanistycznych. Normalnemu, zwykłemu człowiekowi z zewnątrz znacznie łatwiej bowiem wyjaśnimy słowami jak gra dany sprzęt, stosując proste analogie i wzorce. Natomiast temu bardziej zaawansowanemu udowodnimy to wszystko pomiarowo.
No właśnie, czy wszystko? Jeden z argumentów, jaki był podnoszony w kontrze do pomiarów, to niemożność zmierzenia wszystkiego co odbiera ludzkie ucho. Tym jednak zajmuje się już trochę inna nauka o której wspominałem wcześniej, a do tego wymaga to sporej ilości symulacji i odwzorowania zjawisk fizycznych na konkretnym modelu anatomicznym. A to powoduje z kolei, że aby uprościć sobie życie, musimy tak czy inaczej prowadzić do ustroju pewne uproszczenia, uśrednienie, uogólnienie. Kwestia oczywiście w jakich proporcjach, ale na ogół jednak nie są one tak duże, aby w znaczący sposób zafałszować np. odbiór akustyczny danego modelu słuchawek. Znów też oczywiście rozbijemy się po drodze o metodologię i to, czy pomiary zostały wykonane prawidłowo, czy też nie.
Stąd dominuje pogląd, aby korzystać z pomiarów w ramach różnych źródeł, choć bardzo ryzykowne jest porównywanie ich między portalami (tj. systemami pomiarowymi i metodologiami). Właśnie dlatego, że często nie istnieje jedna słuszna (poprawna) metodologia, albo jedyny słuszny sprzęt pomiarowy. Wiele rzeczy ma znaczenie dla finalnych wyników, ale nawet w porównaniu do np. bardzo drogiego systemu HATS można uzyskać całkiem wysoki współczynnik zgodności pomiarowej na tyle, aby mieć już jakiś tam ogląd na to jak prezentuje się dany sprzęt. I też nie jest powiedziane że pomiary wykonane na faktycznie tymże drogim systemie HATS przez inną osobę były by w 100% prawidłowe. Tam też są zmienne środowiskowe, ułożenie, docisk, stan padów, słowem wszystko.
Wracając jednak do meritum, stosowanie argumentu, że słucha się muzyki a nie pomiarów, jest tak samo chybione jak patrzenie tylko na pomiary z pominięciem części opisowej. Między jednym a drugim zachodzi wprost konkretna korelacja, która jest potem dzielona przez pryzmat naszego ośrodka słuchu, a więc anatomię małżowin, kondycję jako taką, ubytki słuchu powstające naturalnie z wiekiem, a także preferencje. Przykładowo:
- Jeśli dany DAC ma np. SINAD na poziomie 100 dB, a drugi na poziomie 120 dB, to technicznie ten drugi jest lepszy, ale w praktyce nie usłyszymy tej różnicy, gdyż znajduje się ona poza naszym progiem słyszalności.
- Jeśli jedne słuchawki generują dźwięk do 18 kHz, a drugie do 30 kHz, to technicznie te drugie będą lepsze, ale w praktyce, a jakże, nie usłyszymy tego zakresu, gdyż znajduje się on w rejonie ultradźwięków, a nasz słuch w praktyce będzie kończył się na 13-15 kHz (u osób starszych nawet w rejonie już 8-10 kHz, ale to weryfikuje się okresowo u audiologa).
- Jeśli sprzęt określony jako grający „czysto” brzmi nam gorzej niż ten „brudny”, np. lampowy, to być może dlatego co pisałem kilka akapitów wyżej o harmonicznych.
- Natomiast to, co finalnie zagra nam faktycznie lepiej, czyściej, bardziej się podoba, najlepiej zweryfikuje ślepy test. Tak samo to, czy dana rzecz ma wpływ na dźwięk czy nie (lub bezpieczniej stwierdzając: czy my taki wpływ słyszymy, czy nie). Jest to najlepsze wykluczenie z obiegu naszego mózgu i idącej za nim krok w krok autosugestii.
W tych czterech punktach zawiera się tak naprawdę cała tajemnica sporu, która skreśla zarówno argumentację audiofili o ich nieomylnych złotych uszach, jak i audiosceptyków o bezwzględnej dominacji w zasadzie jednego parametru jako najbardziej słusznego klasyfikatora sprzętu audio ze 100% przełożeniem na późniejsze zadowolenie z odsłuchów. A dlatego, że jedna i druga grupa i tak będą szły najczęściej w zaparte, audiofilów przyrównuje się do osób chorych, zboczonych, natomiast zatwardziałych zwolenników SINADu do sekty. Jest to więc niekończąca się wojna plemienna między ludźmi „słyszącymi” i stojącymi za nimi (w tym wypadku określonymi) sprzedawcami, a tymi uważającymi siebie samych za oświeconych, niepodatnych na krwiożerczy marketing i wciskanie sobie za kapotę bzdur. I dlatego tak ważne stają się w tym hobby rozsądek, umiar, pokora i przynajmniej ta elementarna wiedza. Są to rzeczy uniwersalne i mające zastosowanie nie dość że cały czas, to jeszcze do wszystkich bez wyjątku, wliczając i moją osobę. Do wyjaśnienia wielu rzeczy brakuje mi tejże wiedzy, toteż nie chciałbym nawet próbować tłumaczyć tego „na czuja”, aby nie nawkładać nikomu do głowy bzdur.
Ważnym jednak bardzo jest, aby przynajmniej próbować się rozwinąć i zrozumieć czemu usłyszało się daną rzecz, a w czym właśnie pomagają pomiary oraz wiedza o tym jak zachowuje się ludzki słuch. Jest to może nawet nie tyle więc połączenie ze sobą umiejętności opisowych z elementami pomiarowymi, co jeszcze wplecenie tutaj biologii, anatomii i świadomości tego w jakim zakresie „zmierzyć” dźwięk może ludzkie ucho i z jakim błędem. A ten jest przeogromny.
Świadomość w audio
Audio to nie tylko słuchanie muzyki, kupowanie sprzętu w sklepie i narzekanie że basu jest za mało, kabel przerywa lub bateria pada po dwóch latach. Choć można je spłycić właśnie do takiego poziomu. Tak naprawdę prawdziwe audio – w wymiarze takiej autentycznej pasji – to poszukiwanie dźwięku ostatecznego, idealnego połączenia cech użytkowych z akustycznymi. Mniej lub bardziej świadomie nastąpi w trakcie tegoż procesu poznawanie samego siebie, własnego organizmu, jego limitacji i wpływu sugestii na to co się słyszy. Finalnie możemy to skwitować jako połączenie otwartości umysłu, umiejętności myślenia analitycznego, krytycznego podejścia do siebie oraz sztuki kompromisu.
Audiofile są czasami oskarżani o to, że bezrefleksyjnie łykając wszystko to co obiecuje im producent lub sklep, napędzają mu tylko apetyt na więcej, psując w ten sposób innym rynek. Gdyby szła za tym wspomniana refleksja, nieco bardziej krytyczne spojrzenie, nie byłoby np. tak dużych cen i powszechnego traktowania ludzi jak mniejszych bądź większych betatesterów. Być może faktycznie jest to zasługa audionervosy, notorycznej manii posiadania, kolekcjonerstwa sprzętu na potęgę, gdzie wszystkie pary mają „to coś”, ale żadna nie ma wszystkiego, albo nawet większości. Moje słuchawki również nie mają wszystkiego, ale myślę że udało się całkiem dobrze utrafić niektórym parom w „większość”. Z ubytkami natomiast pozostaje się pogodzić, albo szukać dalej, psując i rujnując cechy, które już wcześniej miałem załatwione. Część rzeczy i tak zresztą będzie wynikała z cech konstrukcyjnych czy wieku, jak np. w K1000, którym do bycia współczesnym hi-endem brakuje niskiego basu i czystości rodem jak z np. LCD-4. Ale i tak jest świetnie, a w takiej mieszance w jakiej je mam są to jedyne rzeczy jakie mogę wypunktować, na ogół wtapiając się w nich w muzykę i zapominając o Bożym świecie.
Świadome słuchanie muzyki to więc świadome podejście do sprzętu i swojego organizmu. Z tego wynika potem rozsądek i umiar w proporcjach wielu różnych elementów składowych. A to jak pisałem leży u podstaw podejścia wyważonego i będącego złotym środkiem, punktem zbiegu wszystkich „religii” czy „chorób”, tych audiofilskich jak i audiosceptycznych. Czasami audiofilów przyrównuje się bowiem do osób chorych, zboczonych, natomiast zatwardziałych zwolenników do sekciarzy i fanatyków (zbieżność z nazwą bloga przypadkowa). Aczkolwiek tak po prawdzie gdyby nie fałszywy, pseudonaukowy marketing, a także nasza ignorancja i niewiedza, nie byłoby być może nawet i tego artykułu. Z drugiej strony to właśnie takie publikacje, zapewne monotonne i zbyt długie, odbudowują przynajmniej cząstkę naszej świadomości jako kolektywu pasjonatów, sceptyków, audiofili i zakupoholików.
Myślę, że każdy z nas z czasem nabierze określonej świadomości, mniejszej lub większej. Jeśli wcale, to cóż… nikogo nie zmusimy aby znalazł własne odpowiedzi, czy może w ogóle zaczął szukać. Nic na siłę. Również nie powinniśmy robić wszystkiego, aby przymusem uwierzył w to co my wierzymy, wiemy, praktykujemy. Niemniej to właśnie wiedza i świadomość pozwalają finalnie na ocenę danego sprzętu, a tym samym jego zdolność do nie tyle przekazania muzyki w formie reprodukcji fali dźwiękowej, co uczynienia tego tak, abyśmy byli zadowoleni. W tym hobby zbyt łatwo o postawy ekstremalne. Ich efektem jest w całości odrzucanie lub bagatelizowanie pomiarów przez tych którzy „słyszą”, kompletnie odrzucenie słyszenia przez tych którzy „mierzą”, albo jechanie po jednych i drugich przez tych, których nie stać albo po prostu nie chcą wydawać większych kwot, ale koniecznie chcą uczynić z tego problem nas wszystkich. A żeby się przed tym chronić w ramach każdego z nas, wystarczy zacząć zadawać pytania, czasami niewygodne. Dlaczego tak bardzo mi się to podoba? Czemu to gra tak a nie inaczej? Gdzie na spektrum odnajdę częstotliwość tego albo innego instrumentu? Czemu dźwięk wydaje mi się taki brudny lub zimny? Czego tak naprawdę szukam w dźwięku i co daje mi go w jak najpełniejszej formie za jak najmniejsze pieniądze? To są pytania które leżą u podstaw nabrania świadomości w audio. A ta nierozerwalnie wiąże się z nabyciem wiedzy, doświadczenia, a także dostrzeżenia korelacji między słuchem a pomiarem, której żadna z dwóch tytułowych grup albo nie dostrzega, albo nie ma takich planów.
Podsumowanie
Sumując więc cały ten przydługawy felieton, na koniec chciałbym przekazać kilka prostych, ale też dosadnych rad.
Jeśli jesteś audiofilem – zacznij patrzeć trochę bardziej krytycznie na to co kupujesz, przestań bezrefleksyjnie akceptować wszystko co wyczytasz w Internecie, a przede wszystkim przestań obrażać się na innych, gdy starają się zwrócić Ci uwagę lub dyskutują z Tobą o rzeczach fundamentalnych. Nie bój się przyznania do błędnych i nietrafionych zakupów. Nikt nie jest nieomylny, zwłaszcza w branży audio. Zaakceptuj fakt, że Twój słuch nie jest absolutem, nie jesteś nietoperzem, a z wiekiem głuchniesz. Zainteresuj się pomiarami, poczytaj trochę na ten temat, poczytaj o tym jak ludzki mózg reaguje na dźwięk, fale odbite. A jeśli nie masz czasu i chcesz już teraz wydawać pieniądze, staraj się wydawać je mądrze w sposób kontrolowany przez Ciebie i wyłącznie Ciebie, a nie przez nawijany Ci na uszy makaron przez producentów, dystrybutorów, sklepy czy romantycznych recenzentów. Jeśli mimo wszystko uważasz że jesteś nieomylny, złotouchy i sam wiesz najlepiej, nie ma sprawy – Twoje pieniądze, Twój problem.
Jeśli jesteś audiosceptykiem – przyjmij do wiadomości że pomiary i suche dane zawsze będą jedynie pewną częścią oceny całościowej sprzętu audio, które pokażą wiele, ale nie wszystko. Tak jak audiofile operują wyłącznie na ocenie organoleptycznej w sposób błędny, tak Ty nie operuj tylko i wyłącznie na pomiarach z pominięciem oceny opisowej, ale przede wszystkim przetransportowania uzyskiwanych wyników pomiarowych na to co realnie słyszysz. Nie uciekniesz od ewaluacji sprzętu za pomocą słuchu, który był, jest i będzie ułomny i podatny na wszystko to, co wyczytasz w podręczniku od biologii. Wreszcie, zaakceptuj to, że ktoś może świadomie chcieć mieć dźwięk muzykalny, ciepły, brudny, analogowy, bo tak mu się podoba i tak lubi. Jeśli mimo wszystko wiesz lepiej, SINAD ponad wszystko, wszyscy inni się nie znają, nie ma sprawy – Twój wybór.
Jeśli jesteś hejterem – nie musisz nikogo lubić i kochać, ale im bardziej walczysz z którąś z powyższych grup, tym bardziej zamykasz ją na późniejsze racjonalne wyjaśnienia i możliwość przyjęcia innej argumentacji. A jeśli robisz to dla zabawy, po prostu tracisz czas na głupoty. I potem będziesz żałował, że poświęcałeś całe godziny, dnie, tygodnie, na walkę w imię heheszków z ludzi, którzy i tak mają gdzieś to co do nich piszesz. A jeśli nada Ci się chce, nie ma sprawy – Twoje życie, drugiego mieć nie będziesz.
Jeśli jesteś zwolennikiem złotego środka – nic nie musisz robić poza co najwyżej pogłębianiem swojej wiedzy. Prawdopodobnie jesteś uodporniony zarówno na drogie zakupy, jak i nawijanie makaronu na uszy. Nie zabawisz długo na forach audio, szybko popadniesz w konflikty z którąś z powyższych grup, ale tym bardziej zdasz sobie być może sprawę, że pozostanie Ci wówczas więcej czasu na to, co jest w tym hobby najważniejsze: słuchanie muzyki. Tak po prostu, dla siebie, dla przyjemności. Bez analizowania wykresów i stresu jak niewiele jeszcze masz przyswojone wiedzy technicznej, bez czytania z wypiekami na twarzy kolejnych romantycznych epopei o tym jak jakieś słuchawki ocaliły świat przed głodem i chorobami. Bez skupiania się na sprzęcie zamiast na muzyce. Bez skupiania się na tym wszystkim co dookoła, zamiast na meritum. Bez przekonywania i zbawiania wszystkich wokół. Zwłaszcza jeśli nikt o to nie prosił i najpewniej i tak tego nie doceni, więc finalnie jak pisałem – szkoda czasu, a przynajmniej na niektóre dyskusje.
Natomiast co do samego sporu tej czy innej grupy zwolenników z drugą, niestety nie jest to już ani ekscytujące, ani śmieszne, ani nawet smutne, a po prostu śmiertelnie nudne. I piszę to z przekonaniem, że jeszcze wiele lat będziemy światkami potyczek na rzecz tego czy innego kierunku. A na koniec każdy będzie się zastanawiał, dlaczego ludzie nie chcą już się udzielać w sieci, dzielić swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami i jakkolwiek dyskutować. Czemu fora i grupy dyskusyjne albo wymierają, albo zamykają za kurtyną restrykcji i weryfikacji użytkowników. Ale to już być może materiał na jeszcze inny felieton.
Adam napisał
Bardzo mądry tekst, mimo że długi ,przeczytałem na raz. Moje doświadczenia z grubsza się z pańskimi pokrywają, i wychodzą gruubo poza tematykę audio. Dystans i krytyczna percepcja otaczającego nas świata i siebie nie jest szybkim, ani łatwym procesem, ale myślę, że warto.
Dziękuję
arturro13 napisał
Panie Jakubie świetne słów kilka na bardzo złożony temat.
Szkoda, że nie miałem możliwości przeczytać tego kilka lat temu, ale przez ten czas doszedłem do podobnych wniosków na drodze spokojnych odsłuchów 🙂 Pamiętam jaką konsternację wywoływało odbijanie się od dwóch, często przeciwstawnych światów, w poszukiwaniu przydatnych informacji w kwestiach sprzętu, okablowania itd. Wydaje mi się, że nasze hobby z racji kręcenia się mimo wszystko wokół subiektywnych odczuć czy nawet emocji jakie muzyka niesie (dla każdego mogą być inne) generuje ekstremalnie różne stanowiska. Takiego rozstrzału ciężko szukać gdzieś indziej (chyba poza zwolennikami płaskiej ziemi vs heliocentryzm itd.). A przecież się mówi, że „muzyka łagodzi obyczaje”. Niestety przeglądając komentarze i wymiany zdań w różnych miejscach często okazuje się to tylko pusty frazes.
Chciałbym przy okazji dopytać jeszcze o jeden wątek z tego tekstu. Mógłby Pan się podzielić swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi szeroko pojętego zasilania oraz wnioskami ze wspomnianego projektu ST3200A? Tutaj bądź na forum czy w wiadomości prywatnej.
Pozdrawiam, Artur
Jakub Łopatko napisał
Bardzo się cieszę Panie Arturze, że udało się dojść na własną rękę do tych samych wniosków. Znaczy to bowiem, że faktycznie coś musi być na rzeczy. 🙂
Co do ST3200A, projekt obfitował w mnóstwo problemów natury ekranowania, różnicy potencjałów i pętli masy. Zmuszało to do zmiany sposobu wykonywania niektórych pomiarów i uczyło zarówno w tym zakresie, jak i tego na co patrzeć oraz jak interpretować niektóre typy wykresów. Sporo tych doświadczeń przydało się też przy kablach oraz drugim projekcie serwera, który jest obecnie na etapie konstruowania. Tam również wróciły wszystkie „demony” z poprzedniego projektu, ale wiedza o tym jak co działa i jak można to niwelować także okazała się bardzo przydatna.
Również pozdrawiam,
J.