Jest to już trzeci artykuł z serii „czy coś ma znaczenie” w audio i choć jak głosi starożytna prawda audiofilska, że „wszystko ma wpływ na wszystko”, to jednak tematyka kabli zasilających, listew, kondycjonerów i w ogóle zasilania jest ekstremalnie trudna w podejmowaniu. A przynajmniej niewdzięczna dla osób takich jak ja, które starają się przede wszystkim zrozumieć problematykę przed zadeklarowaniem się w jej ramach jako pro lub kontra. A zadeklarować się będzie trzeba, ponieważ dzięki uprzejmości salonów Top HiFi mogłem wypożyczyć sobie na testy chwalonego tu i ówdzie IsoTeka pod postacią nagradzanego kondycjonera EVO3 Aquarius. Artykuł bowiem powstaje w cieniu moich zapowiedzi z okazji wcześniejszych testów iFi Audio, że po ustabilizowaniu tematów zakupowych sprzętu stricte audio, przejść będę chciał do zapoznania się z tematami do tej pory dla mnie pobocznymi: kondycjonowaniem prądu i szeroko pojętą filtracją, a także bezpieczeństwem tego, co przez lata udało mi się zakupić, aby cieszyło moje uszy jak najdłużej.
Słowem wstępu
Aby w ogóle pokryć temat zachowania się prądu, zachodzących tam zjawisk fizycznych, wzorów na obliczanie konkretnych wartości, musiałbym przygotować osobny cykl artykułów i poświęcić na nie naprawdę mnóstwo czasu. Obawiam się też, że spowodowałoby w znacznym stopniu skomplikowanie treści i efekt odwrotny do zamierzonego, czyli jeszcze większe zagmatwanie zamiast tłumaczenia. Dlatego też wiele aspektów związanych z „przepływem” prądu i jego właściwościami, a także tymi dotyczącymi mediów go transmitujących, potraktuję w tym artykule z dosyć dużym uproszczeniem, aby dało się jakkolwiek złapać ogół przekazu.
Przede wszystkim chciałbym uspokoić też na wstępie, że nadal jestem osobą dosyć twardo stąpającą po ziemi i podchodzącą do sprzętu z perspektywy racjonalizmu. Wbrew powszechnej modzie nie jestem zatwardziałym sceptykiem i nie hejtuję w ciemno rzeczy, których nie testowałem lub być może nie rozumiem, także w tym zakresie od lat jak prowadzę blog nic się nie zmieniło, ale też nie opieram się tylko na podejściu stricte empirycznym. A takie dwie skrajne postawy dominują we wszelakich dywagacjach na temat różnych akcesoryjnych rozwiązań w audio, które mogą (choć nie muszą) mieć przełożenia na dźwięk w sposób pośredni lub bezpośredni. Trzymam się jednym słowem złotego środka tematu i chciałbym, aby każdy czytający odrzucił na chwilę swoje ewentualne uprzedzenia lub wierzenia w trakcie lektury, by nie przeszkadzały mu one w dotrwaniu do jej końca. Dopiero wtedy na spokojnie wysnuwał w tym temacie wnioski i formułował przemyślenia, nawet we własnej głowie i na pewno w kontekście swojego własnego systemu.
Co do tego ostatniego, moim zdaniem jeśli ktoś ma dobrze zrobioną instalację elektryczną, w której nie występują negatywne zjawiska zakłóceniowe, jakiekolwiek zakupy droższych urządzeń filtrujących mogą w ogóle nie być konieczne i spokojnie można oprzeć się też na tych tańszych, czasami znacznie. Ale jednocześnie zastosowanie tych faktycznie najtańszych, najzwyklejszych, może prowadzić do powstania problemów właśnie na tychże odcinkach, a w skrajnych przypadkach nawet pogłębić jeszcze mocniej istniejące już problemy. Dopiero testy same w sobie powodują konkretne wnioski i obserwacje, ale na zasadzie sprawdzenia na własnej skórze (i uszach), że dane rozwiązanie się faktycznie sprawdza lub nie i z tym ryzykiem, że być może wszystko to działa, ale nie ma co robić, bo instalacja jest dobrze zaprojektowana i wdrożona w życie.
Dla mnie osobiście okazją do wkroczenia w ten temat, głównie z intencją nie tyle poznawczą, co rozsądzającą niepotrzebne i brutalne spory o to kto ma rację, stał się jak pisałem wysokiej klasy kondycjoner sieciowy IsoTek EVO3 Aquarius, od razu z kablem Premier C19. Wraz z nim jednak zrodziło się sporo pytań, w tym te zasadnicze – kiedy kondycjonować prąd?
Kondycjonowanie prądu
Kondycjonowanie to nic innego jak próba osiągnięcia stanu idealnego w instalacji elektrycznej poprzez wprowadzenie zabezpieczeń prądowych oraz filtracji. To niestety nie jest tak, że prąd sobie „albo płynie, albo nie”, ponieważ po drodze mamy jeszcze takie zagadnienia, jak chociażby tętnienie napięć, skoki tegoż napięcia, spadki okresowe, jak również podatność na antenowanie, zakłócenia EMI/RFI itd. Troszkę jednak tego jest, choć teoretycznie rozmawiamy o czymś banalnym.
Występowanie powyższych zjawisk nie jest ani niczym nowym, ani też nie będzie jednakowe u wszystkich użytkowników. Będą takie sytuacje, że będziemy mieli lepszą instalację, w której zakłócenia będą minimalne, a nasz dostawca prądu nie będzie notował co rusz awarii i przepięć (osoby mieszkające na wsi najlepiej znają ten temat), ale będą też takie, w których banalna rzecz, jak zmiana np. listwy zasilającej z tandetnej na lepszą, czy zastosowanie właśnie kondycjonera z prawdziwego zdarzenia, da nam sporo. Niestety więc rozbijamy się tu o kolejną rzecz – zmienne środowiskowe.
Powołam się na troszkę inny przykład, bo na karty dźwiękowe, dajmy na to AIMa SC808, ale operujący na podobnych właściwościach fizycznych. Karta ta posiadała osłonkę EMI (Electro-Magnetic Interference), która miała za zadanie ekranować elektronikę na pokładzie. W niektórych systemach osłonka ta powodowała, że użytkownik nie słyszał na swoich słuchawkach przebić i śmieci powstających we wnętrzu komputera od pracującej elektroniki sąsiadującej (karta graficzna, zasilacz itd.), po zdjęciu jej zaś poziom ten stawał się słyszalny, ale wciąż na tyle mały, że nie sprawiało to użytkownikowi różnicy. Czyli rozwiązanie to coś jednak dawało.
W innych przypadkach jednak od razu dawało się usłyszeć nieprzyjemne i niepożądane artefakty dźwiękowe, praktycznie od pierwszego wsadzenia fabrycznie nowej karty. Przy czym wymiana karty, a nawet przełożenie jej do innego komputera, niewiele dały. W rzeczywistości sprzęt był sprawny (skoro wymiana nic nie dała, bo prawdopodobieństwo trafienia dwukrotnie na felerną sztukę jest raczej niskie), a osłonka „nic nie dawała” nie dlatego, że faktycznie nic nie dawała, tylko dlatego, że poziom zakłóceń EM był większy niż zdolności tłumienia tejże osłonki. Stąd różnica w obserwacjach.
Przełożenie na temat listew zasilających i kondycjonerów ma to takie, że na tym samym sprzęcie, ale w dwóch różnych środowiskach (czyli dwóch różnych sytuacjach), w których w jednym poziom zakłóceń jest niski, a w drugim wysoki i ma miejsce nawet już w samym pokoju odsłuchowym, może skutkować dwoma różnymi wnioskami końcowymi. Mówiąc wprost: jedna osoba powie, że listwa, kondycjoner czy jakiś tam kabel nic mu kompletnie nie daje i jest to wyrzucenie pieniędzy w błoto, a druga powie, że wprost przeciwnie. Wystarczy, że na tej samej linii będzie działała lodówka i zamrażarka w kuchni, które są urządzeniami AGD dosyć prądożernymi i powodującymi duże zakłócenia na linii elektrycznej. Tak samo pralka czy klimatyzacja.
Wliczyć należy też w to różnice w posiadanym sprzęcie. W przypadku SC808 mówiliśmy o tylko jednym i tym samym urządzeniu. Ale w przypadku sprzętu innego, np. wzmacniaczy stereo, jakichś wysublimowanych DACów, mamy inne właściwości na interferencję, zakłócenia, czułość. Proszę zobaczyć ile rzeczy mamy tu po drodze i jak różne mogą być sytuacje, w których przyjdzie nam ferować wyroki, czy nawet osądy wobec konkretnych osób. Tym bardziej, że zmiany aplikowane w „systemie elektrycznym” według wielu relacji przekładają się też na dźwięk.
Listwy kontra kondycjonery
W przypadku listew zasilających (czy nawet kabli) cały czas mówimy głównie o właściwościach filtrujących (EMI), podchodzi pod to też RFI oraz ogólnie bezpieczeństwo – zwłaszcza przy listwach – przed przepięciami, szczególnie z uwzględnieniem faktu, że gniazda w listwach wyższych klas są separowane galwanicznie i niezależne od siebie. Jedna listwa nadal jednak pełni rolę „złodziejki” i można ją traktować tak, jakby była to jedna odnoga od kondycjonera pasywnego. Powinno to ładnie zaradzić sytuacjom w którym występuje tętnienie napięć, punktowe wzrosty, szumy idące po zasilaniu. Ciekawe testy i lektura są chociażby na forum stereo.net.au na przykładzie starszych produktów IsoTeka. Oczywiście my zrobimy własne.
Kondycjoner z prawdziwego zdarzenia posuwa ten temat jeszcze dalej i wprowadza aktywne mechanizmy filtrujące o większej skuteczności i taka też powinna być rola EVO3.
Na samym początku trzeba przyznać, że sprzęt jest naprawdę świetnie wykonany i zapakowany. Każdy element tego modułu aż krzyczy jakością. Choć wygląda tak, jakby był przygotowany co ciężkich warunków i wysokich temperatur, nie nagrzewał się podczas pracy.
Podstawową funkcją kondycjonera jako takiego jest to samo, co przy UPSach i listwach, a więc ochrona. Opisywany przeze mnie kondycjoner posiada zabezpieczenie o wartości do 67,5 tysiąca A oraz zabezpieczenia sekwencyjne. Jeśli jedna „ściana” zawiedzie, zatrzyma się to wszystko na kolejnej.
Dobra listwa powinna oferować nam jak pisałem separowane gniazda. Kondycjonera również się to tyczy. Eliminuje to zanieczyszczenia krzyżowe, ale przede wszystkim powoduje, że żadne urządzenie (gniazdo) nie jest zasilane szybciej od innych. Wbrew pozorom jest to częsta sytuacja przy tradycyjnych „złodziejkach”, gdzie wyjścia są ze sobą łączone łańcuchowo.
Kolejną z funkcji kondycjonera jest usuwanie zakłóceń sieciowych trybu wspólnego i różnicowego. Szumy różnicowe są generowane przez zasilacze we wszystkich urządzeniach elektronicznych, naszych DACów i wzmacniaczy, podczas gdy szum sieci wspólnej jest wprowadzany przez zakłócenia radiowe (RFI) i komunikację bezprzewodową (WiFi, Bluetooth itd.). Czasami dochodzi do tego bliskie sąsiedztwo z nadajnikami sieci komórkowych, co też może mieć potencjalny wpływ, ale już chyba bardziej na same urządzenia bezpośrednio. Warto też dodać, że sprzęt posiada dwa wyjścia wysokoprądowe (3680 W mocy ciągłej), natomiast pozostałe gniazda dostarczają moc ciągłą w ilości do 1150 W.
Widać więc, że sprzęt jednak nie jest przerośniętym klockiem i taką „aktywną listwą”, tylko faktycznie ma na pokładzie coś tam coś tam. Nie da się powiedzieć, że „a weź sobie UPSa komputerowego kup i listwę antyprzepięciową za 60 zł to będziesz miał to samo”. Obawiam się, że nie. Bardzo obawiam się, że nie. Zwłaszcza że takowego UPSa posiadam i nie zrobił mi on żadnej różnicy w tym względzie ponad zwykłą listwą zasilającą. Nie rozwiązał też żadnych problemów, jakie chociażby iPurifierowi od iFi Audio udało się rozwiązać. Ale jednak jako sprzęt kondycjoner zaliczam do szeroko pojętego ustroju elektrycznego i stąd jako jeden z elementów układanki. Bo jednak jeśli już mamy taki sprzęt, to i lepsze kable też nas nie zabiją, oczywiście w rozsądnych cenach.
Niestety dołączony do zestawu kabel jest na złącze IEC C19 i mogę go podłączyć tylko pod Aquariusa. Dlatego też wstęp opiewa o tematykę kablową, ponieważ przy okazji, skoro udało mi się wypożyczyć taki sprzęt, chciałbym sprawdzić temat kompleksowo i także od strony kabli zasilających. Jak to mówią „potrzeba matką wynalazków” i do tego stopnia byłem zdeterminowany, że naprędce sprowadziłem komponenty potrzebne do stworzenia prototypu własnego okablowania, które byłoby przynajmniej na poziomie jakościowym niemniejszym niż Premier C19. Oczywiście tu już na IEC 320.
Spisywanie się w praktyce
IsoTek przede wszystkim nie ma żadnego wyświetlacza, a żeby go włączyć, należy zajrzeć… pod spód urządzenia i przełączyć dźwigienkę bezpiecznika automatycznego, bardzo podobnego, jaki mamy w skrzynce rozdzielczej. Brak wyświetlacza (są tylko dwie diody kontrolne) powoduje zatem, że sprzęt nie informuje nas o faktycznej kondycji (jak to ładnie brzmi) naszej sieci elektrycznej. Tym bardziej utrudnia to ustalenie płynących z niego korzyści, a te będą dwutorowe: bezpieczeństwo urządzeń pod niego podłączonych oraz ewentualny wpływ na dźwięk.
O ile przy tym pierwszym raczej nikt nie będzie miał wątpliwości, że na takim sprzęcie, a więc zabezpieczeniach wszelkiej maści, nie powinno się oszczędzać, zwłaszcza przy segmentach audio za grube tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy, o tyle przy tym drugim powstają naturalne znaki zapytania.
Doleję oliwy do ognia, bowiem HD800 podłączone pod Pathosa Aurium zagrały faktycznie lepiej, tj. bardziej dynamicznie, czyściej, z nieco większą sceną. Przy czym zmiany były bardzo, ale to bardzo małe i na granicy percepcji (testy musiałem wykonywać późno w nocy dla największej ciszy). Niemniej przełączanie się między urządzeniami za każdym razem wskazywało na to, że na EVO3 „coś się działo” i nie wszędzie, ale dawało się to odczuć.
I tu od razu dwie ciekawostki. Pierwsza: zmiany usłyszane na HD800 pokrywały się w dużej mierze ze sporą częścią opisów innych osób, które eksperymentują z lepszymi listwami i kondycjonerami właśnie. Wychodziłoby na to więc, że wszyscy mają zbiorowe urojenia, albo faktycznie „coś” słyszą.
Druga ciekawostka: spróbowałem kilku różnych adapterów jack-XLR i najgorzej zmiany mogłem odnotować na adapterze na bazie OCC 7n. Znacznie lepiej wychodziło mi to na własnych konstrukcjach, które nie są aż tak ciepłe jak wymieniony.
To zaś zrodziło kolejny znak zapytania – czy dałoby się coś tutaj stwierdzić pomiarowo, tak jak na przytaczanym wyżej forum oraz akustycznie? W pierwszym przypadku, owszem, nawet bardzo owszem:
Oto wynik bezpośrednio z sieci elektrycznej w sytuacji podłączenia chociażby DACa i IA100PP, czyli wzmacniacza lampowego stereo. Po przepięciu się pod IsoTeka…
… wartości uzyskiwane przeze mnie wahały się od 000 do 010. Najczęściej stabilizowało się to na poziomie 007. IsoTek wprowadził potężny odsiew szumu z sieci elektrycznej i nie można tego zrzucić na sam miernik, ponieważ nie jest to miernik bezpośrednio produkcji IsoTeka (tylko Blue Horizon) lub był jakkolwiek dedykowany stricte pod te urządzenia. Zadziała na wszystkim i reaguje również ze wszystkim.
W kwestii pomiarów akustycznych – tu także okazało się, że „coś” udawało mi się złapać i to nawet w charakterze powtarzalnych wyników. Zanotowałem dwie rzeczy: większy bezwład membrany, gdy sprzęt podłączony jest do Aquariusa, jak również inne zachowanie się hiper-sopranu (ekstremalne harmoniczne), daleko poza zakresem słyszalnym, ale jednak mogącym mieć wpływ na tonalność właściwą oraz jakkolwiek wskazując na to, że także i mikrofony pomiarowe „coś” wyłapują. Wykres był bowiem mocniej zaakcentowany na Aquariusie, z wyżej idącym przebiegiem, z kolei zniekształcenia fali akustycznej były optycznie mniejsze. Choć obserwacje mają charakter skrajnych zakresów, nie można mówić tu o błędzie pomiarowym, ponieważ eksperyment nosił cechy bardzo wysokiej powtarzalności.
Dodatkowo wykonałem testy zniekształceń harmonicznych i tutaj także wartości – choć małe z punktu widzenia obiektywnej skali procentowej – wskazywały, że HD800 notowały je mniejsze w sytuacji, gdy Aurium był podpięty pod EVO3. Znów nie jest to dzień i noc, ale w bilansie cały czas dodatnio. Moje uszy także same sobie potem zdecydowały, bo podpiętego pod EVO3 Aurium używałem już wyłącznie w tej konfiguracji.
Na koniec jeszcze jedna ciekawa obserwacja, choć już mająca stosunkowo luźny charakter. Mianowicie miałem wrażenie, że IA100PP, przy kompletnej ciszy i wsadzeniu dosłownie ucha w głośnik (aktywny w KEFach jest tylko jeden, współosiowy) nie szumi tak jak bez IsoTeka. Sam szum jest naprawdę minimalny wprost z pudełka, więc trzeba się mocno wsłuchiwać przy absolutnej ciszy. Samo to może czynić tą obserwację uzależnioną od innych czynników, ale wrażenie miałem za każdym razem właśnie takie. Może placebo, może nie, aczkolwiek potwierdzonym faktem jest, że mój własny egzemplarz IA100PP jest niesamowicie czuły na kondycję prądu.
Dlaczego „słyszy się” prąd?
Ponieważ sprawy przybrały w poprzednim akapicie dosyć niespodziewany obrót, należy zadać kolejne (i chyba najbardziej fundamentalne) pytanie – nie „czy” a „dlaczego” można usłyszeć wpływ urządzenia jakby nie patrzeć elektrycznego na dźwięk?
Najprościej i najbardziej ogólnikowo można odpowiedzieć, że przez fizykę. Dokładniej mówiąc, stawiałbym na sumę cech fizycznych działających ze sobą w ścisłym połączeniu kilku elementów „systemu elektrycznego”, że tak to ujmę. Wszystko to jak sądzę wzajemnie oddziałuje na siebie i moduluje właściwości prądu. Czasami i przez autosugestię, ale te przypadki pomińmy, zwłaszcza że w odniesieniu do mnie samego testy powtarzałem przez 3 dni o różnych porach dnia i nocy.
Ponieważ często próbuje się wytłumaczyć to kablami audio, co pierwotnie również uznałem za błąd, zrobiłem sobie jeszcze jeden mały eksperyment. Posiadam kabel zbalansowany do swoich Audeze w konstrukcji modularnej. W zasadzie w K1000 i HD800 również posiadam kable z tym samym wtykiem (XLR 4 pin), co pozwala mi na zmianę końcówki na dowolną, której w danej chwili potrzebuję. Choć kable w tych słuchawkach mają różną długość, od 1,5 do 3 m, zastosowanie końcówki, nawet 15 cm, na innym przewodniku o innych właściwościach, przekroju i materiałach, może zmienić dźwięk w sposób subtelny i śladowy, ale zauważalny.
Celowo używam słowa zmienić, a nie polepszyć, bo to, czy polepszy (lub pogorszy), leży już w ocenie słuchającego. Zastosowałem inny przewodnik niż stosuję obecnie w SE63/35, o innym przekroju i materiałach. Efekt – dźwięk bardziej się ocieplił i wyważył, zaś wcześniej na adapterach sprawiał wrażenie bardziej skrajowego, ale za to dokładniejszego i jaśniejszego, co dawało dobre efekty zwłaszcza z cieplejszymi słuchawkami.
Od razu zapala się lampka logiki: „jak np. 1,5 m kabla zasilającego może wpłynąć na prąd, skoro w ścianie mamy z np. 50 m zwykłego kabla bez ekranowania, audiofilskiej jakości itd.”? Albo „jak kondycjoner może wpłynąć na lepszy dźwięk?”. Z drugiej strony tą samą logiką można posłużyć się do zadania pytania: „czy gdyby faktycznie nic w tym temacie nie było, czy ta gałąź rynku w ogóle by istniała w takiej skali i rozmiarze?”. Audio-magia? Urojenia? Nie. Po prostu cechy fizyczne odcinka zmieniające właściwości elektryczne sygnału, jak chociażby impedancja czy pojemność, które można bez specjalnych przeszkód zmierzyć samodzielnie. Raczej wątpię więc, aby ludzie ulegali zbiorowym omamom.
Wartości o których pisałem wcześniej faktycznie różniły się między adapterami i jeden z nich wykazywał wielokrotnie większą pojemność oraz impedancję. I choć mówi się, że prąd „płynie albo nie płynie”, tak naprawdę jest to uporządkowany ruch elektronów, w ramach których między tymi elektronami również zachodzą jednak jakieś interakcje. Zwiększenie impedancji przewodu oraz jego pojemności rzutuje na zachowanie się elektronów, a więc cały czas mówimy o prądzie, choć też na innej warstwie abstrakcji co do wartości tegoż prądu. I nawet jeśli będziemy mieli do czynienia z prądem jako falą o określonej częstotliwości, nadal będzie można mówić o faktycznie wymiernym (wartości impedancji i pojemności da się zmierzyć) wpływie na sygnał.
Osoby nastawione skrajnie sceptycznie nie tylko do tematu kondycjonowania, ale i kabli audio w ogóle, odrzucają jakiekolwiek argumenty i fakty, skupiając się tylko na organoleptycznym stwierdzeniu grubości, długości i potencjalnej wytrzymałości kabla. A tak, do tego jeszcze czy „ładny” i dlaczego tak drogo. Tymczasem na swoim własnym przykładzie mógłbym opisać spore różnice między kablami słuchawkowymi, jakie opracowałem w zaciszu swojej pracowni i podsyłane nawet do osób postronnych (głównie właścicieli AKG, tudzież sprzętu na RCA jeśli mowa o interkonektach) były opisywane jako „grające” tak lub tak. I czasami nawet wcale nie te droższe były wybierane jako preferowane.
Skonsultowałem się również z paroma osobami bardziej ode mnie obeznanymi w tej tematyce, m.in. z p. Łukaszem z firmy Lucarto Audio, i okazuje się, że faktycznie te same obserwacje jednak można przełożyć z kabli audio na kable elektryczne i paradoksalnie jest tam nawet prościej to uczynić, bo wartości stają się – przynajmniej w teorii – bardziej ustandaryzowane. Ale i w praktyce okazało się, że przysłane okazjonalnie kable Lucarto, PC-2EVO i PC-3, wprowadziły pewne subtelne, ale powtarzalne, zmiany do systemów testowych. Na przekór zarówno mojemu powątpiewaniu, jak i wielu innym mi podobnym osobom.
Choć artykuł jest na temat kondycjonera, kwestię kabli poruszyć i tak musimy z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mamy je w ścianie tak czy inaczej. A potem jeszcze odcinki idące najpierw do kondycjonera, a potem do urządzeń docelowych, w których ściana nie będzie działała osłonowo. Automatycznie w głowie pojawia się myśl o wspominanych przeze mnie zakłóceniach EMI i RFI, co jest tu bardzo na miejscu i faktycznie mogą być sytuacje, w których dodatkowy wkład materiałowy w kabel znajdujący się już w pomieszczeniu, może mieć korzystny wpływ na dźwięk (mocny ekran). Zwłaszcza za szafkami, gdzie znajduje się wiele urządzeń i zasilaczy upchanych na bardzo małej powierzchni.
Po drugie, Często pojawia się zarzut, że kupno kabla np. za 1500 zł jest bez sensu, skoro w ścianach mamy zwykłe „nieaudiofilskie” przewody z marketu budowlanego. Tak samo zakup listwy jest negowany, bo przecież w ścianie jest zwykłe gniazdko itd. Jednocześnie argument o kablach w ścianie ma swoją zasadność, ponieważ prezentuje sytuację jak z adapterem. W zasadzie najlepiej byłoby, abyśmy wymienili cały kabel w sytuacji, gdy nie mamy pewności co do jego jakości lub wprost wiemy, że jakość nam on degraduje. Adapter nie da nam takiego efektu, jak gdybyśmy mieli od razu dobry kabel, ale jego obecność daje się nawet i na fabrycznym okablowaniu w słuchawkach usłyszeć. Podobnie jest z kablami elektrycznymi, ale na szczęście operujemy tu jak pisałem na bardziej ustandaryzowanych, przewidywalnych wartościach i zakresach, dlatego choć faktycznie wymiana całego okablowania w domu pod kątem chociażby bardzo dobrego ekranowania byłaby najlepszym wyjściem, skupienie się na tym co mamy w pokoju i możemy łatwo wypiąć jest tańsze i szybsze. Na tych samych wartościach standaryzowanych, ale też i zjawiskach fizycznych, pracuje kondycjoner sieciowy, więc mimo wszystko uprawnionym jest doszukiwanie się analogii między obserwacjami różnych komponentów systemu elektrycznego.
Niestety nie mam możliwości wykonania innych pomiarów, które mogłyby nam potwierdzić jeszcze dobitniej słyszalne zmiany i chyba na tym właśnie polega problem z tematami prądowymi w ogóle. Może nawet nie chyba, a na pewno i stąd też bierze się ten cały na ten temat sceptycyzm, nierzadko i konkretny hejt. Ponownie jednak, sama obecność kondycjonera wpłynęła bardzo mocno na bezpieczeństwo i tutaj właśnie doszukiwałbym się największych profitów z jego obecności. Aquarius nie powinien mieć najmniejszych problemów na tym polu. Wszystko co ponad to udałoby się odnotować traktowałem jako zarówno bonus, ale i eksperyment naukowy, który – przynajmniej w teorii – raz na zawsze rozwiązałby spór. Czy tak się stało? To już każdy musi ocenić samodzielnie, niemniej od lat podchodziłem do tematu sceptycznie i troszkę lekceważąco, zwracając uwagę tylko na aspekty bezpieczeństwa podłączanego sprzętu.
Ponad wszystkim uważam że najważniejszy jest tu rozsądek i umiar, a obie wymienione na początku grupy mylą się i jednocześnie mają rację – sceptycy i empiryści. W efekcie prawda znajduje się w półświetle i nie jest zero-jedynkowa. Owszem, wszystko ma wpływ na wszystko, ale nie dajmy się zwariować, że np. jedna listwa załatwi nam wszystko i system za dziesięć tysięcy zagra jak za trzydzieści. Albo że kable za 4000 zł do kolumn za 4000 zł sprawią, że zagrają one jak model za 8000 zł. Owszem, jest wiele rzeczy nie mających specjalnego wpływu na dźwięk, ale nie znaczy to, że można wszystko negować odgórnie w sposób ślepy i bezkarny. Być może na koniec dnia okaże się, że jednak usłyszymy sumę tychże drobnych, pozornie nic nie dających rzeczy.
Przekłada się to w efekcie na sytuację, w której identyczne urządzenie – mówimy tu o czymś filtrującym i kondycjonującym – zastosowane w systemie A u jednego użytkownika, przesłane przez niego innej osobie, nie wykaże w systemie B takich samych lub nawet podobnych rezultatów, jeśli nie w ogóle jakichkolwiek. Jeśli założyć, że zdolność percepcji jest u tych osób identyczna (czyli obie „słyszą” tak samo i nawet mają ten sam gust), to wartością zmienną będzie tu środowisko aplikacyjne. Inna instalacja elektryczna, inne zakłócenia, może w innych miejscach, może w innej skali. W moim przypadku udało się „coś” usłyszeć i nawet „coś” zmierzyć w wymiarze najtrudniejszym, bo akustycznym, przy wielu zmiennych i cechach własnych urządzeń wykorzystywanych do pomiaru. A jednak mimo wszystko udało się, także temat ten robi się coraz bardziej interesujący.
Podsumowanie
Czy warto kondycjonować prąd? Zaskakująco, prócz elementarnych rzeczy takich jak filtracja czy zabezpieczenia, faktycznie coś tam się dzieje z tym nieszczęsnym prądem, że przekłada się to nie tylko na wyniki na sprzęcie pomiarowym co do filtracji szumu na sieci elektrycznej, ale nawet słyszalne w praktyce efekty. Z takimi komponentami jak EVO3 urządzenia w istocie nieco inaczej pracują i choć nie jest to oczywiście różnica dnia i nocy jak pisałem, a względem samego zakupu również warto mieć zdrowe priorytety i inwestować w kondycjonowanie na sam koniec, gdy już mamy sensownie doinwestowany tor, to jednak wskazuje to na to, iż temat warto zgłębiać dalej. Również i dla mnie osobiście jest to interesujące, ponieważ od razu sam pogłębiam swoją własną wiedzę w tym do tej pory leżącym odłogiem aspekcie systemów audio. Niemniej najważniejsze jest to, czego nie widać (lub słychać), a co wychodzi w krytycznych sytuacjach: zabezpieczenie sprzętu podłączonego pod Aquariusa. Często jest to sprzęt wielokrotnie droższy, więc zabezpieczenia winny być również na najwyższym poziomie i jeśli solidna listwa filtrująca z kompletem zabezpieczeń to dla nas za mało, tego typu rozwiązania mogą być roztropną inwestycją.
Patrząc z tej perspektywy na Aquariusa, praktycznie jedyną wadą jak dla mnie jest brak wyświetlacza, ale poza tym sprzęt w 100% spełnił swoją rolę, bowiem prócz bezpieczeństwa udało mu się jeszcze dodatkowo wpłynąć w sposób ekstremalnie subtelny, ale korzystny na uzyskiwane efekty. I to bez względu na to, czy Aurium pracował na fabrycznym zasilaczu impulsowym, czy też niestandardowym (Lucarto Audio LPS). Można dywagować, czy zmiany byłyby większe/mniejsze na innym sprzęcie, może droższym, może czulszym (STAX chociażby), ale póki co jeśli już na Aurium i HD800 słychać owe subtelności, dobrze świadczy to o tym temacie na przyszłość pod kątem także i sprzętu testowego, na którym przeprowadzać będę ewentualne odsłuchy. Choć więc (na całe szczęście) nie dane mi było przetestować skuteczności zabezpieczeń EVO3, wywarł na mnie pozytywne wrażenie i mimo ceny warto się nim zainteresować, również sceptykom, nawet z czystej ciekawości i aby sprawdzić, czy faktycznie coś nie jest przypadkiem na rzeczy z tym prądem.
Opisywany kondycjoner w razie czego można nabyć na dzień pisania recenzji w salonach Top HiFi, ale nie jest się skazanym na wersję czarną, jaką tu fotografuję. Są też wersje srebrne, które mogą komponować się z takim właśnie sprzętem audio w jednorodny system.
Na koniec jeszcze raz serdeczne podziękowania dla sieci sklepów Top HiFi, dzięki którego pomocy wszystkie powyższe obserwacje i wnioski mogły dojść do skutku.